Czekając na bociana - Agnieszka Kowalska
stron 74, format 12,5 cm x 19,5 cm, oprawa miękka
stron 74, format 12,5 cm x 19,5 cm, oprawa miękka
Czekając na bociana to książka o dojrzewaniu do adopcji i o drodze, jaką pokonała Autorka wraz z mężem, zanim zostali rodzicami. W tej historii ważne są polskie realia, jakże odmienne od tych kreowanych w amerykańskich filmach. Autorka niezwykle przejmująco opisuje własne przeżycia, zmaganie ze sobą, pokonywanie kolejnych trudności. Zwierza się Czytelnikowi z intymnych emocji. Ich tłem są praca, dom, znajomi i przyjaciele. To opowieść zwykłej dziewczyny walczącej o szczęście bycia matką.
Bezpłodność dotyka coraz więcej par. Jeśli nie nas bezpośrednio, to kogoś w najbliższym otoczeniu. Jak sobie z tym poradzić? Jak się zachować? To bardzo delikatna sprawa. Może będzie Ci łatwiej, jeśli poznasz moje doświadczenia?
Przeczytaj tę książkę, a zobaczysz, jak wiele wniesie ona do Twojego życia, jak pozwoli Ci spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Może dzięki niej nauczysz się walczyć o własne marzenia? Tego właśnie Wszystkim życzę.
Agnieszka Kowalska
Spis treści
Wstęp
Część I
Część II
Część III
Od autorki
Część I
Bardzo wcześnie wyszłam za mąż. Tak po prostu.Chcieliśmy być razem i już. W mojej rodzinie, było wtedy nie do przyjęcia, żeby chłopak z dziewczyną mogli ze sobą zamieszkać bez ślubu. A my bardzo pragnęliśmy być razem, więc wzięliśmy ślub. Moi rodzice nawet się nie sprzeciwiali. Pewnie wiedzieli, że i tak by to nic nie dało. Sebek od dawna „wrósł” w naszą rodzinę. Znaliśmy się niemal od dziecka. Przy składaniu życzeń ślubnych niektórzy głaskali
mnie po brzuchu. Pewnie żeby sprawdzić, czy nie jestem w ciąży. No bo tacy młodzi i biorą ślub, więc pewnie muszą. Nie musieliśmy. Niektórzy podśmiewali się z moich rodziców, że będą młodymi dziadkami. – Kobiety w twoim wieku jeszcze zostają matkami
– mówili do mojej mamy. Ale ona dzielnie to znosiła i odpowiadała, że jej to
nie przeszkadza. Mama rzeczywiście wyglądała bardzo młodo i ani
myślała o tym, żeby już zostać babcią. Swoją drogą mam nadzieję, że ten młody wygląd odziedziczę po niej. Poza tym myślę, że się o to nie bała. Wiedziała,
że jestem bardzo ambitna i będę chciała studiować. Oczywiście najbardziej wątpiący twierdzili, że na pewno żadnych studiów nie skończę, bo jak wejdę
w pieluchy, to już będzie koniec. Postanowiłam udowodnić wszystkim niedowiarkom,
że się mylą.
*10
Po ślubie przeprowadziliśmy się z Sebkiem do Warszawy. Zamieszkaliśmy w maleńkim wynajętym pokoiku dwa na trzy metry kwadratowe, w domu gospodarczym,
należącym do pewnych starszych ludzi. Mąż już pracował, a ja studiowałam. Umówiliśmy się,
że jak skończę naukę, on pójdzie na studia. Pierwszy rok wspominam jako traumę. Daleko od
rodziny, znajomych. Właściwie miałam tylko Sebka, a jego ciągle nie było w domu. Na studiach większość ludzi okazała się strasznymi snobami. Obnosili się ze swoją zamożnością i wysoko nosili głowy, w których mieli tylko imprezki w swoim zamkniętym towarzystwie
wzajemnej adoracji. Ja byłam z zupełnie innego świata. Miałam obowiązki
i nie miałam kasy. Przy nich czułam się gorsza. Prosto z uczelni wracałam do pustego pokoju,
bo Sebek bardzo długo pracował i późno wracał. A ja postawiłam sobie za cel jak najszybsze ukończenie studiów, więc siadałam i czytałam. Warunki mieszkaniowe były kiepskie. Pokój maleńki, z widokiem na ściany z dwóch stron i wysoki płot z trzeciej. Światło wpadało jedynie górą. Do tego w dzień było bardzo zimno, a w nocy tak gorąco, że
nie dało się spać. Właścicielka okazała się wścibska,
a na podwórku biegały psy, które gryzły każdego, kto
przechodził przez podwórko. Koszmar. Ale cóż, trzeba
było odnaleźć się w tej nowej dla mnie rzeczywistości.
Oczywiście musiałam się nauczyć gotować. Wcześniej
twierdziłam, że nigdy nie będę. Teraz życie nie
dało mi wyboru. Robiąc zakupy, pytałam sprzedawczynię,
co mam kupić na zupę, a potem wisiałam
na telefonie z mamą, która po kolei mówiła, co mam
robić. W końcu się nauczyłam. Na szczęście. Teraz
11
uwielbiam gotować. Z konieczności odkryłam swój
ukryty talent.
*
Tak minął nam pierwszy rok. Zaprzyjaźniliśmy się
z lokatorami z drugiego pokoju, ale i tak zadecydowaliśmy
o przeprowadzce. Ci pozornie obcy ludzie stali
się dla nas najbliższymi osobami. W końcu mieliśmy
wspólnego wroga, a to zawsze łączy. Po kilku miesiącach
poszukiwań udało nam się wynająć mieszkanie,
tym razem samodzielne. Dla nas był to już luksus.
Oczywiście nie byliśmy tam sami, bo w pokoju obok
mieszkała inna para, ale przynajmniej właściciele
nie nachodzili nas kilka razy dziennie.
W połowie studiów zaczęłam pracować dorywczo.
Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że możemy sobie pozwolić
na wynajmowanie samodzielnego mieszkania.
Wreszcie poczuliśmy się swobodnie, jak w domu. Cały
czas mieszkaliśmy częściowo na walizkach, ponieważ
nie było nas stać na meble, ale i tak było nam dobrze.
W międzyczasie przybyło nam znajomych. Na studiach
nawet takie zagubione owieczki jak ja jakoś się odnalazły,
więc miałam kilka przyjaznych dusz. Zawiązały
się też inne przyjaźnie. Zadomowiliśmy się do tego
stopnia, że teraz w stolicy czuliśmy się bardziej swojsko
niż w naszym rodzinnym miasteczku. Nadal jednak
nie mogłam się przyzwyczaić do odległości. W małym
miasteczku wszystko było blisko. Tutaj wszędzie wydawało
mi się daleko. Dojazd gdziekolwiek zajmował
nam minimum pół godziny i do tego w zatłoczonym
autobusie. Strasznie mnie to męczyło, a czas uciekał
jak szalony. Do domu wracałam padnięta. Mimo że
lubiłam to miejsce, marzyłam o własnym mieszkaniu.
*
12
Po pewnym czasie rodzice zaproponowali, że pomogą
nam kupić mieszkanie. Właściwie to dzięki
różnym zbiegom okoliczności nadarzyła im się taka
okazja. Ze szczęścia skakaliśmy pod sufi t. Postanowiliśmy,
że zrobimy wszystko, żeby udało się kupić
to mieszkanie. Miałam coraz mniej zajęć na uczelni,
więc mogłam więcej pracować. Różne to były prace,
ale najlepiej zarabiałam na udzielaniu korepetycji.
Sebek też miał coraz wyższą pensję.
Zaciśniemy pasa i damy radę – powiedzieliśmy
sobie.
Trochę to trwało, ale się udało. Boże, byliśmy wtedy
chyba najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Ciasne,
ale własne. Właściwie dla nas to było w sam
raz. Wcale nie uważaliśmy, że jest za małe. Marzenie.
Szybko się do niego wprowadziliśmy, żeby już nie
ponosić dodatkowych kosztów związanych z wynajmowaniem.
Liczył się przecież każdy grosz.
*
Zamieszkaliśmy praktycznie na budowie, jako
pierwsi na całym osiedlu. Bez ogrzewania, ciepłej
wody, z prądem budowlanym, który co chwilę wysiadał.
Nadchodziła zima, a ja już traciłam nadzieję,
że kiedykolwiek będzie tam ciepło. Jakie było nasze
szczęście, kiedy po Wszystkich Świętych wróciliśmy
od rodziców i dotknęliśmy ciepłych kaloryferów. Pełnia
szczęścia.
Mieliśmy już wszystko, o czym marzyliśmy. Kończyłam
studia i dlatego zaczęliśmy myśleć o dziecku.
Chciałam jeszcze znaleźć pracę na etat, bo chociaż
dorywcza była okej, myślałam, że bezpieczniej będę
się czuła, mając pensję co miesiąc i wszystkie świadczenia
ZUS-owskie.
13
Dziecko jednak nie przychodziło. Właściwie za
bardzo się tym nie przejmowaliśmy, zwłaszcza że nie
mogłam znaleźć pracy. Raczej po prostu przestaliśmy
uważać niż poważnie się starać, więc nie widzieliśmy
w tym problemu.
*
W końcu się udało. Znalazłam pracę na etat i to
jeszcze w trakcie studiów. Tak jak chciałam. Do pełni
szczęścia brakowało nam już tylko maleństwa. Zaczęliśmy
się o nie nieśmiało starać. Efektów jednak
nie było. Myślałam, że może to i lepiej, zdążę się
jeszcze obronić. Poza tym byłam przemęczona pracą
i studiami.
Żyliśmy normalnie. Znajomi, praca, dom, szkoła,
od czasu do czasu jakaś imprezka. Tak mijały nam
lata. Byliśmy jak większość młodych ludzi. Przynajmniej
na zewnątrz.
W międzyczasie obroniłam tytuł magistra. Przemęczenie
więc minęło, a w ciąży nadal nie byłam.
Do głowy mi jednak nie przychodziło, że może się nie
udać. Zaczęłam biegać po lekarzach. Łykałam folik,
zrobiłam sobie kilka dobrowolnych, ale zalecanych
szczepionek. Drogie jak diabli. Przeciwko żółtaczce też.
Właściwie na pierwszym planie była praca, a to przy
okazji, tak na później. Wielkiego ciśnienia na macierzyństwo
nie czułam, bo realizowałam się zawodowo,
ale mimo to cały czas myślałam o naszym życiu pod
kątem przyszłego dziecka, jak już kiedyś się pojawi.
*
A tymczasem była praca, dom, znajomi i my dla
siebie. Zupełnie beztrosko. Przychodząc do domu,
mówiłam Sebkowi, że uwielbiam swoją pracę. Poznałam
w niej wspaniałych ludzi. Zresztą do tej pory
14
z większością utrzymujemy kontakt. Ba, nawet narodziły
się między nami przyjaźnie.
Zawodowo również bardzo skorzystałam. Z nieopierzonej
i nieśmiałej studentki powoli zmieniałam
się w pewną siebie, liczącą się i odnoszącą swoje małe
sukcesy osobę. Znaczenie miały wyniki, więc dopóki
zarabiałam dla fi rmy, było okej. Oczywiście, jak to
zazwyczaj w korporacjach, wykorzystywali fakt, że
jestem nowa. Początkowo mi to nie przeszkadzało,
ale później zauważałam różnicę i dlatego powoli rozglądałam
się za czymś lepszym. Bo człowiek z natury
jak ma dobrze, to chciałby, żeby było lepiej. Ja też
tak chciałam. Ale jak to w życiu bywa, nie wszystko
poszło zgodnie z planem.
*
Był piękny dzień, wymarzony na weekend. Zrobiliśmy
sobie z Sebkiem pyszny obiad. Nagle poczułam
silny ból w dole brzucha. Dania, choć moje ulubione,
nie tknęłam. Położyłam się z nadzieją, że zaraz
mi przejdzie.
Ale nie przeszło. Ból był nie do zniesienia. Przestraszyłam
się. Na szczęście mieliśmy już samochód,
więc Sebek szybko zawiózł mnie do szpitala. Potwornie
bolało.
Po badaniu lekarz dyżurny szybko skierował mnie
na salę operacyjną. Rozpłakałam się. Pielęgniarka, która
mnie tam zawoziła, powiedziała, że to pewnie ciąża
pozamaciczna albo coś z jajnikami. I jeszcze dodała:
– Pewnie będą musieli ci tam wszystko wyciąć.
Taka młoda. Szkoda. Nie będziesz mogła mieć dzieci.
Rozryczałam się jeszcze bardziej. Nie dość, że cholernie
bolało i bałam się samego zabiegu, to jeszcze
takie słowa.
15
Po wszystkim zatrzymali mnie w szpitalu jeszcze
na dwa tygodnie. Musiałam od nowa nauczyć się
chodzić, bo zabieg okazał się dosyć poważną operacją.
Pokój dzieliłam z moją rówieśniczką, dwudziestoparoletnią
dziewczyną. Podziwiałam ją za optymizm
i pogodę ducha. Jej wycięli wszystko. Na szczęście
miała córeczkę. Maleńką córeczkę i tym się pocieszała.
Powiedziała wtedy, że zawsze marzyła o dużej
rodzinie. Żartowała, że jak będzie bogata, to zaadoptuje
dziecko, żeby Mała nie była jedynaczką. Zazdrościłam
jej wtedy tej Małej i czekałam na swój wyrok.
Na szczęście nie wycięli mi jajników. Ucieszyłam
się i pomyślałam, że będę mogła mieć dzieci.
Lekarz, wypisując mnie ze szpitala, zalecił mi nawet
odczekanie, aż się zagoi, i jak najszybsze zajście
w ciążę.
– Ze względów zdrowotnych proszę długo nie czekać.
Jak przegapicie odpowiedni moment, mogą być
problemy – powiedział.
Postanowiliśmy nie zwlekać i naprawdę poważnie
zaczęliśmy się starać. Ale nadal bez efektów. Znajomi
radzili nam wyjazd. Podobno na wakacjach najczęściej
się udaje. Jak tylko nadarzała się okazja, wyjeżdżaliśmy
i odpoczywaliśmy. Nad morze, na Mazury,
na wieś.
W międzyczasie zmieniłam pracę. Co prawda, nie
według kryteriów, które sobie założyłam wcześniej.
Teraz chciałam jak najbardziej stabilną pracę. Dostałam
etat i wkrótce umowę na czas nieokreślony,
czyli to, na czym najbardziej mi zależało. Oczywiście
zrobiłam to pod kątem dziecka, którego zresztą nadal
nie było. Niestety do tej pracy nie chodziłam tak
16
chętnie jak do poprzedniej. Łudziłam się, że to nie
potrwa długo i pójdę na długi urlop wychowawczy.
A potem? Kto wie?
Mijały kolejne lata. Dziecko nadal nie przychodziło.
Byłam coraz bardziej sfrustrowana swoimi niepowodzeniami.
W końcu udało mi się namówić Sebastiana, żeby
i on się przebadał. Jakoś to przebolał i zrobił, i to
gruntownie. Ja też powtórzyłam swoje badania. Kiedy
otrzymaliśmy wyniki, nie mogliśmy w nie uwierzyć.
Wskazywały na to, że nic z tego nie będzie!
Przeżyliśmy szok. Wyrósł nam problem wielki jak
diabli. Problem, z którym musieliśmy się zmierzyć.
Realny jak cholera.
Do tego wkoło zaczęły się rodzić dzieci koleżanek
i w rodzinie. A może po prostu zaczęłam to bardziej
zauważać? W każdym razie przestałam sobie z tym
radzić…